Sformułowane niedawno przez noblistę Paula Krugmana ostrzeżenie pod adresem Polski, by nie wchodziła do strefy euro, znają już nie tylko ekonomiści. Podobnie, jak jego porównanie eurolandu do auta bez kół i kierownicy. Krugman nie jest odosobniony, jeśli chodzi o przekonanie, że strefa euro to pułapka. Niedawno w mediach prezentowany był wywiad z prezesem Saxo Banku, który wyraził przekonanie, że przyjęcie przez Polskę euro byłoby dla naszej gospodarki katastrofą. Należy dodać, że z powodów zupełnie innych niż drożyzna, bo to tej – choć nie potwierdzają jej żadne wiarygodne statystyki – boi się przede wszystkim polskie społeczeństwo. Z drugiej strony jest cała rzesza tych, dla których katastrofą byłoby pozostanie poza obszarem wspólnej europejskiej waluty. Jak to więc jest z tym euro w odniesieniu do Polski?
Zastosujmy coś w rodzaju brzytwy Ockhama i spróbujmy ograniczyć dyskusję na temat korzyści i niekorzyści przyjęcia euro w Polsce do dwóch kluczowych zagadnień. Pierwsze wiąże się z jasną stroną posiadania wspólnej waluty i jednocześnie z najważniejszą odpowiedzią na pytanie, po co chcemy to zrobić? Drugie dotyczy ciemnej strony polskiej obecności w strefie euro. Pierwsze to większe możliwości zdynamizowania wzrostu gospodarczego, natomiast drugie to ograniczony arsenał narzędzi antycyklicznych, sprowadzający się do braku autonomicznej polityki monetarnej. Tak naprawdę całą dyskusję na temat „za i przeciw” – odnoszącą się do takich spraw jak koszty transakcyjne, ryzyko kursowe, wzrost wiarygodności itd. – można sprowadzić do tych dwóch spraw: możliwości osiągnięcia wyższych stóp wzrostu gospodarczego (z jednej strony) i większej bezbronności wobec czynników kryzysowych (z drugiej strony). W dyskusji tej można się jednocześnie odwołać do konkretnych obserwacji i wyliczeń. Wynika z nich, że oczekiwanie wyższego tempa wzrostu gospodarczego po przystąpieniu do strefy euro jest uzasadnione. Z drugiej strony obawy o to, że Polska – bez autonomicznej polityki monetarnej mogącej zamortyzować cykliczne turbulencje koniunkturalne – znajdzie się na obrzeżach strefy euro, poza „koherentnym” jądrem, do którego adresowane będą działania antykryzysowe, wydaje się nie mieć mocnych przesłanek, jeśli wziąć pod uwagę fakt, że cykle koniunkturalne w Eurostrefie i w Polsce są w dużym stopniu skorelowane.
Nie zmienia to faktu, że strefa euro rzeczywiście może być pułapką dla słabych gospodarek. Przypadki Grecji, Hiszpanii i Portugalii są tego najlepszym dowodem. Kluczowe jest zatem nie tylko kibicowanie strefie euro, by wydźwignęła się ze stagnacji (bo tylko wtedy warto do niej dołączyć), ale także dobre przygotowanie się do przyjęcia wspólnej waluty oznaczające istotne wzmocnienie gospodarki.